Wstałam dość wcześnie, biorąc pod uwagę fakt, że ostatnia
noc nie należała do najspokojniejszych. Wakacje się kończą, trzeba było
zaszaleć.
Głowa mi pęka.
W ogóle, gdzie ja jestem?
Byłam w jakimś nieznanym mi miejscu. Chyba w jakimś hotelu,
ale nie jestem pewna.
Kierując się instynktem odnalazłam łazienkę, która…cóż
oprócz tego, że wszędzie porozwalane były elementy mojej i… kogoś garderoby, była bardzo ładna i gustownie urządzona.
Zwilżyłam twarz zimną wodą. Spojrzałam w lustro i
przyjrzałam się sobie krytycznym wzrokiem. Niesforne kosmyki włosów były
rozrzucone, każdy w inną stronę. Niezmyty makijaż rozmazany pod oczami, a na
szyi… szminka?
Przetarłam to dłonią, zostało. Zaczęłam nerwowo szorować owe
miejsce z nadzieją, że jednak, to coś, zaraz zejdzie, jednak się nie udało.
Potwierdziły się moje podejrzenia. Malinka.
Zaraz, zaraz.
Hotel. Ubrania, co najmniej dwóch osób. Malinka.
Pobiegłam, co sił do pokoju, z którego wyszłam i stanęłam
jak wryta.
W łóżku zakopany w pościel leżał chłopak, blondyn. W
napadzie strachu poczęłam biegać od łazienki do sypialni zbierając moje
ubrania, jednak nie mogłam znaleźć mojej bluzki. Zdesperowana porwałam koszulę
chłopaka narzuciłam ją na siebie i zabrałam się do pisania liściku.
„ Kiedyś oddam Ci koszulę. Na razie tylko dziękuje.”
Powoli, bardzo cicho ruszyła w stronę wyjścia. Po namyślę
rzuciła ma stół trochę pieniędzy, w końcu za pokój trzeba było zapłacić. Cicho
opuściła pomieszczenie i zamknęła za sobą drzwi. Ruszyła szybkim krokiem przez
długi korytarz pełen ponumerowanych drzwi. 25, 24, 23, 22, 21… W reszcie doszła
do klatki schodowej. Prawie z nich zbiegła, a następnie, czym prędzej opuściła budynek
hotelu. Ruszyła ulicami Londynu, o tej porze, już bardzo ruchliwymi. Zaczęła
się zastanawiać, jak mogło do tego wszystkiego dojść, jednak w jej pamięci
ziała jedna wielka czarna dziura. Może z czasem wspomnienia wrócą, ale już się domyślam,
co mogło się dziać.
Minęłam małą przytulną kawiarnie i zaraz cofnęłam się z
powrotem, w końcu nic nie jadłam. Śniadanie mi się należało.
Usiadłam przy niewielkim stoliku i zamówiłam lekkie
śniadanie mianowicie: Croissant’a i małe orzechowe cappuccino.
Jedząc myślałam, jak to teraz będzie. Jeszcze do tego
wszystkiego ta koszula, przecież jakoś będę musiała mu ją oddać. Zaraz zaczyna
się rok szkolny. Nie mam pojęcia jak to wszystko przetrwam, ale dam radę.
Pewnie i tak nic nie pamięta. Będzie, tak jak dawniej. Zero problemu.
Zapatrzyłam się w mknące ulicą samochody, wtedy go
dostrzegłam. Szedł po drugiej stronie ulicy. Trzymając w ręku mój liścik.
Wyglądał na lekko zmęczonego i zmarnowanego, jednak na jego ustach błąkał się
zawadiacki uśmiech.
Zapatrzona nie zdawałam sobie sprawy, na jakie
niebezpieczeństwo się narażam. W końcu siedziałam po drugiej stronie ulicy w
jego koszuli. Postanowiłam się, czym prędzej schować w cień. Spostrzegłam, że
oprócz liściku niesie coś jeszcze. Po uważniejszym przyjrzeniu się zdałam sobie
sprawę, że to moja bluzka. Byłam przerażona! Ja pamiętam początek imprezy i
owszem natknęłam się tam na niego, jednak nie wiem, czy on też mnie zapamiętał.
Jeżeli tak, to wszystko przepadło. Teraz będzie mnie męczył jeszcze bardziej.
Szkoła będzie dla mnie więzieniem. A on…
będzie miał jeszcze lepsze powody do dręczenia mnie. Ale kto mu uwierzy? Zaraz.
Pewnie każdy. Przecież to osławiona Fretka. Do tego ma moja bluzkę. Cudownie.
~*~
Siedziałam na podłodze pakując różne rzeczy do kufra, między
innymi pamiętną koszulę. Minął tydzień od tamtego wydarzenia. Blondyn się do
mnie nie odezwał odnośnie zwrotu koszuli. Możliwe, że rzeczywiście nic nie
pamięta nic z tamtej nocy. I dobrze.
Najwyżej jakoś mu kiedyś podrzucę.
Wrzuciłam resztę ubrań do kufra i zamknęłam wieko.
Rozejrzałam się po pokoju zastanawiając się, czy o czymś nie zapomniałam. Chyba
nie. Westchnęłam. Czas pożegnać się z domem na kolejne dziesięć miesięcy.
Zbiegłam na dół do kuchni i zrobiłam sobie śniadanie. Jadłam
jak najwolniej odwlekając moment odjazdu na peron. Pierwszy raz nie chciałam
wracać do szkoły. Cóż. Moje życie się zmieniło, jednak chyba nie na tyle, żeby
uprzykrzyć mi każdą rzecz. Nawet taką, która dotychczas sprawiała mi wielką
radość. Jak choćby powrót do Hogwartu. Do miejsca, gdzie mogłam być sobą, Gdzie
byłam taka jak wszyscy. No może prawie wszyscy, ale nawet! Mogłam używać magii,
a tak nie dość, że byłabym za to ścigana, to do tego stałabym się dziwolągiem
wśród normalnych ludzi, wśród mugoli.
Wstałam od stołu i poszłam do pokoju obok, w którym byli moi
rodzice.
- No to, co Miona? Jedziemy? – Spytał tata wstając.
- Chyba tak. – Powiedziałam wymuszając delikatny uśmiech.
- Chodźmy. – Powiedziała mama i ruszyła w stronę wyjścia.
Wyszłam ostatnia. Odwróciłam się w stronę domu, mojego azylu.
Do tej pory myślałam w ten sposób o jedynie dwóch miejscach. O domu właśnie i o
Hogwarcie.
~*~
Taak… zaczynam przenosić bloga ;)